Wyprawy z sakwami

        Jak już wspomniałem w dziale "O mnie" moja przygoda z rowerem na serio zaczęła się od wyprawy w sześciosobowym składzie do mekki dla rowerzystów, czyli Holandii. Oczywiście wcześniej jeździłem na rowerze jako parolatek, a następnie nastolatek. Odnoszę wrażenie, iż koło 15-16 roku życia zacząłem jeździć częściej niż moi rówieśnicy.
       
Warszawa-Białystok w dwa dni
        W młodości mój brat też miał żyłkę do jazdy na rowerze, niestety zaniedbał ją po paru latach. Pewnego wieczoru roku 1999 wyskoczył z propozycją wyjazdu rowerem z Warszawy do Białegostoku z jednym noclegiem. Trasa prawie 200 km na tamtą chwilę była dla mnie ogromna. Decyzja podjęta wieczorem miała swój początek od razu następnego dnia. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Tak jak i teraz, tak i wtedy, przez pierwsze piętnaście kilometrów trzeba było się wydostać ze stolicy bez ścieżek rowerowych i pobocza. Nie mieliśmy liczników ze sobą, ale wiedzieliśmy, że trzeba przejechać minimum 90 km, żeby móc na drugi dzień dotrzeć do rodziny w Białymstoku. Dysponując rowerami typu makrokesz oraz twardymi siedzeniami, dotarliśmy do upragnionego noclegu. Przejechaliśmy wtedy prawie 100 km. Wyglądaliśmy strasznie - nie dbałość o dostarczanie wody i jedzenia doprowadziła do skrajnego wyczerpania mego organizmu, jak i brata. Zaletą takiego stanu rzeczy było szybkie uśnięcie.
        Rano ledwo wstałem z łóżka, mimo zachęty słowami brata, że przecież podjęliśmy wyzwanie i trzeba temu sprostać! Obolały tyłek dawał znać o sobie przez cały dzień jazdy. Odpoczywaliśmy zazwyczaj w rowach, kładąc się ze zmęczenia na trawie. Do Białegostoku dojechaliśmy późnym popołudniem. Rodzina przywitała nas bardzo miło, mogliśmy się porządnie wykąpać i najeść, a z tego co pamiętam, byliśmy wtedy strasznie łakomi na kalorie.
        Wstępny plan zakładał także powrót na rowerach. Mieliśmy jednak tyle rozsądku w sobie, że poprosiliśmy kuzyna Marcina oraz jego kolegę Maćka o asekurację choć przez kilkadziesiąt kilometrów jazdy. Odjechaliśmy od Białego o ponad 30 km, wtedy nasi współtowarzysze nawrócili, a ja z bratem kontynuowaliśmy jazdę przez kolejne 30 km. Na więcej nie daliśmy rady. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, zjedliśmy posiłek, a w międzyczasie zadzwoniliśmy po Tatę, żeby nas przywiózł do domu.
        Pomimo ogromnego zmęczenia i niemożności wygodnego siedzenia przez parę najbliższych dni, tę krótką wyprawę można uznać za udaną. Trzeba pamiętać, iż wtedy miałem prawie 16 lat, a mój brat 20.

Chcesz wiedzieć jak dalej się potoczyła moja przygoda z rowerem?!
Kliknij na poszczególne wyprawy, zaczynając od NAJSTARSZYCH.